„Jestem wierzący, ale po swojemu” – te słowa usłyszałem kiedyś od młodego mężczyzny, który przekonywał mnie, że jest wierzącym i oddanym Bogu chrześcijaninem, choć do praktykowania wiary podchodzi w bardzo specyficzny i ustalony przez siebie sposób.
Mężczyzna modlił się po swojemu, choć Biblię traktował bardzo subiektywnie. Nie uznawał za natchnione i Boże tych fragmentów, które mu nie pasowały. Ponadto nie akceptował niewygodnego dla siebie nauczania Kościoła, „spowiadał się” tylko przed Bogiem w czasie modlitwy. Do szczęścia nie był mu potrzebny żaden publiczny kult, więc nie uczestniczył w Eucharystii ani w innych nabożeństwach. Wiarę uważał za prywatną sferę życia, więc nie miał potrzeby ani o niej mówić, ani przekonywać kogokolwiek do relacji z Bogiem. Według niego Bóg kocha i szanuje naszą wolność, a w kategorii grzechu można mówić jedynie o czynach, które szkodzą drugiemu człowiekowi.
Kiedy zapytałem tego mężczyznę, skąd ma pewność, że taka forma kontaktu z Bogiem i ten styl religijności w ogóle ma coś wspólnego ze Stwórcą, który objawił się człowiekowi, odpowiedział, że tak to czuje i że jest mu z tym dobrze. Powiedział mi też, że nikt nie ma prawa narzucać mu form religijności, a każda jej zinstytucjonalizowana forma jest zła.
Subiektywizm w relacji z Bogiem
Wypowiedź tego młodego chłopaka w żaden sposób mnie nie przeraziła. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że stoję przed człowiekiem uczciwie nazywającym to, co dzieje się w jego życiu. To, co boleśnie dotykało wtedy moje serce, to świadomość tego, że wewnątrz Kościoła spotykamy ludzi, którzy deklarują się jako wierzący i służący Bogu, gdy tak naprawdę wyznają swoją własną religię z wytworzonym przez siebie obrazem Boga, Dekalogiem i systemem wartości.
Subiektywizm w relacji z Bogiem jest coraz częstszym zjawiskiem. Coraz więcej ludzi, odrzucając Kościół, nie chce porzucać przywiązania do Boga. Wielu ludzi, nie akceptując zwłaszcza nauczania o grzechu i moralności człowieka, chce pozostać wierzącymi, ale poza jakimkolwiek „nadzorem” ze strony Kościoła. „Wierzący, ale niepraktykujący” ustępują miejsca w rankingach nowej grupie: „Wierzący, ale po swojemu”. Tworzenie własnej koncepcji Boga oraz wiary wydaje się być dziś dla wielu zjawiskiem bardzo wygodnym. Współczesnemu człowiekowi, przewrażliwionemu na własnym punkcie, przynosi to wiele odczuwalnych korzyści. Największym jednak problemem wydaje się sytuacja, w której człowiek zewnętrznie pozostaje w przynależności do Boga i Kościoła, ale wewnętrznie tworzy przed nimi wiele zabezpieczeń, chroniących centralną pozycję swojego ego. Przejawia się to przede wszystkim w zamknięciu człowieka na szukanie woli Bożej i poruszaniu się w przestrzeniach religijności, która nie dokonuje żadnych zmian sytemu wartości. Owocem tej religijności jest chrześcijaństwo bezobjawowe, które z prawdziwym Bogiem ma niewiele wspólnego. Jego celem jest zachowanie pełnej władzy nad swoim życiem z jednoczesnym przeświadczeniem bycia człowiekiem wierzącym w Boga.
Poniżej zamieszczam niektóre z „korzyści”, jakie płyną z subiektywnego sposobu przeżywania wiary (bardzo często pozostają one nieuświadomione, niemniej jednak bywają sytuacje, w których świadomie i dobrowolnie człowiek staje się twórcą prywatnej koncepcji przeżywania wiary i relacji z Bogiem).