Z dr. hab. Adamem Czabańskim, socjologiem z Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, r o z m a w i a d r Mariusz Błochowiak
Czy problem samobójstw wygląda tak samo zarówno w Polsce, jak i za granicą?
Jeżeli chodzi o Europę, Polska jest w środku stawki. Mniej więcej jest to 15 czy 16 samobójstw na każde 100 000 osób. W liczbach bezwzględnych jest to ponad 6 000 samobójstw rocznie w Polsce. Ta liczba przewyższa ofiary śmiertelne w wypadkach komunikacyjnych. W krajach byłego ZSRR są bardzo wysokie współczynniki samobójstw, ponad trzy razy wyższe niż w Polsce. W Skandynawii, Wielkiej Brytanii, choć także były bardzo wysokie współczynniki, udało się je znacznie ograniczyć. W Wielkiej Brytanii działa np. Narodowy Program Przeciwdziałania Samobójstwom.
W jaki sposób działa taki program?
Przede wszystkim rozbudowana jest sieć konsultacji psychiatrycznych. Chodzi o to, żeby ludzie w depresji mieli ułatwiony dostęp do psychiatry, psychologa. Znaczna jest też działalność wolontariatu. W jego ramach działa grupa Samaritans (Samarytanie). Są to przeszkoleni ludzie, którzy potrafią rozmawiać o problemach. Obsługują też telefony zaufania, ich sieć jest bardzo mocno rozbudowana. W Wielkiej Brytanii wprowadzono też monitoring recept lekarskich. To wszystko zaowocowało spadkiem liczby samobójstw w ostatnich latach. Są też kraje, w których tradycyjnie samobójstw było niewiele, np. w Grecji. Ale w ostatnich latach (od 2008 r.) liczba samobójstw prawie się tam podwoiła. Na indywidualne dramaty wpływają jednak różne przyczyny, nie tylko te gospodarcze.
Dlaczego w Grecji tradycyjnie było mało samobójstw?
Jedną z teorii, którą próbowano odpowiedzieć na to pytanie, głosiła prof. Maria Jarosz. Mówiła, że trzeba przyjrzeć się dzietności kobiet. W 80. latach XX w. pisała, że fakt urodzenia dziecka chroni kobietę przed popełnieniem samobójstwa. Okazało się, że w takich krajach, jak Portugalia, Grecja, Włochy, Hiszpania były wysokie dzietności kobiet. Polska także wtedy należała do państw o wysokiej dzietności. Rzeczywiście, liczba samobójstw kobiet nie była w tych krajach wysoka w stosunku do liczby samobójstw mężczyzn. W ostatnich latach współczynniki dzietności dramatycznie spadły. Polska znajduje się na 209. miejscu na świecie, jeżeli chodzi o dzietność. Na jedną kobietę przypada 1,23 dziecka. Mamy trend malejący. Mimo że rodzi się niewiele dzieci, nadal utrzymują się niskie współczynniki liczby samobójstw wśród kobiet w Polsce. To jest ciekawe zjawisko. Muszą wystąpić jakieś dodatkowe elementy, które je kształtują.
Czy istnieje jakiś związek pomiędzy religią a wartościami w danym kraju?
Z pewnością. Wystarczy spojrzeć na badania sprzed kilkudziesięciu lat, które prowadził Émile Durkheim, francuski socjolog. W 1897 r. opublikował pracę „Le Suicide” („Samobójstwo”). Zauważył w niej, że samobójstwa najczęściej były popełniane przez osoby niewierzące (ateistów) oraz protestantów, nieco rzadziej występowały wśród prawosławnych, a jeszcze rzadziej u katolików. Najrzadziej u żydów. Wiadomo, że Europa bardzo się zmieniła przez te 100 lat. Tutaj myślę o procesie sekularyzacji. Jeżeli chodzi o takie kraje, jak np. Niemcy, bardzo ciężko byłoby nas z nimi porównywać. Niektórzy tylko nominalnie są katolikami czy protestantami.
Trzeba by było badać zaangażowanie w praktyki religijne?
Tak. Badania, które jakiś czas temu miałem okazję prowadzić, dotyczyły samobójstw we Wrocławiu w czasie II wojny światowej. Okazało się, że zdecydowanie częściej czynili to protestanci niż katolicy. Być może wynika to z podejścia do wiary w katolicyzmie i w protestantyzmie. W katolicyzmie jest nacisk na wspólnotowość, natomiast w protestantyzmie – na indywidualne dochodzenie do Boga. Człowiek w protestantyzmie jest trochę w tym osamotniony. Natomiast w katolicyzmie ważne jest to, że we wspólnocie odkrywamy Boga.